30 września 2010

wracanie to ciężka robota

To było do przewidzenia – w naturalny, a bardzo zaskakujący sposób beztroska pomaturalna laba dobiegła końca. Uderzyła mnie ta wstrętna melancholia w pociągu powrotnym do domu. W końcu, ostatecznie, po dwóch miesiącach wracam do domu. Siedzę tyłem do kierunku jazdy, co tylko potęguje wrażenie, że ciągną mnie tam na siłę, nie robię tego do końca dobrowolnie. Mam na myśli – nie chce tego kompleksowo, psyche i soma się ze sobą nie zgadzają.
Jestem obłędnie wypoczęta, błogo zrelaksowana: gładka promienna cera, błyszczące oczy, te wszystkie rzeczy, które masz po urlopie. Druga strona medalu jest taka – potrzebuję tygodnia w domu! I też kroplówki, obiadu u babci, fryzjera, świeżej platyny na włosach, wanny. Natychmiast docenię luksus - pralka w domu (bez konieczności wizyt w pralni publicznej)!
Odkąd wyjechałam z domu w piątek, 13. Sprawy zaszły daleko i czuję, no uczucie jest nieodparte, że rentree to będzie sztos. Fluktuacjom uległam bowiem wszechstronnie, ale co tam będę się chwalić.
Nie będzie łatwo pchnąć w ruch nową machinę, ustalić nową rutynę. Zwłaszcza na starych śmieciach. Skończyłyśmy chyba beztroskie dzieciństwo i oto zaczyna się młodość, mam rację?

15 września 2010

nowa 4

Mówiłam, że sypiała zawsze 8 godzin? To nieprawda. Im bardziej była nieszczęśliwa, tym większy narzucała sobie rygor, tym więcej „muszę”, „powinnam”, „tak trzeba”.
Tamte wakacje nauczyły ją wysypiać się w niecałe 4 godziny. Potrafiła zapalić pierwszego papierosa na czczo, a przed wyjściem nie wypić kawy.
Chłopak przyszedł wkrótce. Wydawał się być zadowolony, że zastał ją na sofie. Co prawda, obydwoje byli nie lada zmęczeni, ale wciąż mieli sobie coś tam do powiedzenia. Ona zawsze stawała w obliczu tej obawy, że temat się wyczerpie, a przecież było nam tak ze sobą dobrze.
Zasnęli słodko spleceni, on chrapał i gadał trochę przez sen, ona nie mogła zasnąć jeszcze długo po nim. Zresztą to nic pewnego, że on śpi, nie oddycha tak głęboko jak zwykle, a jego ruchy są wciąż dokładne. Zasnęła nad ranem, chwilę później budzik oznajmił, że czas wstawać.
Przed wyjściem zapali jeszcze wspólnie papierosa, on powiedział, że lubi jej oczy, bo one wciąż się śmieją, zaparzył herbatę, zrobił kilka zdjęć. Odpowiedział, że będzie późno, około 19.
Pocałował ją w policzek na pożegnanie. Turbosłodkie.

nowa 3

Zaskakiwała siebie samą drastycznymi zmianami, kierowaniem się chwilą i emocją, intuicją. A z tą jej intuicją to śmieszna sprawa – nigdy jej nie ufała. Wierzyła natomiast w przeczucia najbliższych jej osób, zamęczała pytaniami jak i co myślą i czy to dobrze i czy to w ogóle da radę.
W obcym mieście rzucona na głęboką wodę zamiast trzymać się brzegu i sunąc bezpiecznie po powierzchni, dała radykalnego nura. Nurkowała głęboko sprawdzając na ile może sobie pozwolić, ile wytrzyma. I im głębiej schodziła, zaczynała wątpić, że znajdzie w końcu dno. Tam go nie było dla niej, nie chciała go znaleźć, więc nurkowała głębiej i głębiej.
Potrzebowała wciąż zmian, potrzebowała ekstremalnych bodźców, coś musiała się wciąż dziać, wciąż i wciąż. Schudła – karmiła się, więc doznaniami fizycznymi i psychicznymi. Testowaniem ciała i umysłu.
Okazała się hipokrytką i poznała lepiej, co w niej drzemie. Zaczęła robić to, czego wcześniej grzeczniej się wyrzekała, to, na co nie pozwalała skromność i zasady.
Mówiła, że lepiej poznała samą siebie, że teraz zaczyna lubic samą siebie i swoje ciało. Miała miliony usprawiedliwień, miliony kontrargumentów na żelazne reguły obowiązujące ogół.
Kolejne wielkie miasto, kolejna stolica. I znowu pierdolona samotność, która jest tematem tabu, bo nie wypada być samotnym, nie wypada mieć poniżej 200 znajomych na facebooku. Rozdzwoniony telefon, rozepchane wiadomościami skrzynki na portalach społecznościowych, wieczny brak czasu i zero snu – oto, co jest w cenie.
Tak oto sama w wielkim mieście znowu musiała wziąć sprawy w swoje ręce, przełamać lody, podjąć jakieś działanie, bo ta inercja, ta jebana inercja doprowadza mnie do szaleństwa. Godziny południowe można spędzać w pojedynkę, czemu nie- kawa, kino, książka, coś tam. Ale wieczór? Wieczory są najgorsze, najgorsze, bo samotne wieją nudą.
Znalazła w końcu kogoś na wieczór. Raczej on znalazł ją, co przyprawia historię o szczyptę romantyzmu. No to rzucono jej sznur, a ona pociągnęła go, wspięła się na górę i oto wylądowała w nowym mieszkaniu na kilka ostatnich nocy.
Z horrendalnie ciężką walizką, z kilkoma dodatkowymi torbami ubrań otworzyła drzwi nowego lokum. Zastał ją tylko rudy kocur, chłopak napisał, że będzie, kiedy będzie (co nieznacznie ją wkurwiło), ale śmiało, rządź się jak wola.
Rozejrzała się dookoła i wiedziała od razu – tutaj będzie mi dobrze, z kotem i chłopakiem. Nakarmiła rudzielca, podrapała go za uchem. Na sofie zapaliła papierosa. Kolejne łóżko, w którym obudzę się obok kolejnego chłopaka, kolejna łazienka, na początku niewygodna, bo niemoja, kolejne miejsce, w którym muszę otworzyć walizkę, w którym będą ze mną moje ubrania.
Bo ubrania, buty, biżuteria i kosmetyki to wszystko, co miała ze sobą w te wakacje. I pieniądze od rodziców. Miała też wciąż kilka głupich zasad, których kurczowo się trzymała jak osiem godzin snu, 100 minut na poranną serię rytuałów i to: nie zostanę u ciebie dzisiaj na noc, chociaż bardzo cię polubiłam.
To ostatnie trochę dziwne, co? Taak. Ale żadna to wyrafinowana, kobieca gierka spod znaku: nie myśl, że mnie zdobyłeś, dlatego znikam, a twój w tym interes mnie znaleźć po tej upojnej nocy.
Nie, to nie to. Demakijaż i nie zasypiam w soczewkach, to kolejne niełamane zasady.
Kot zasnął na jej futrze, wyszło na jaw, że zapomniała spakować stu ważnych przedmiotów, wszystkie zapisała na kartce, bez pośpiechu zainstalowała się w nowym miejscu, pozmywała naczynia.
A chłopak nie wracał, chociaż dochodziła pierwsza.

8 września 2010

love story

To taka para, o której nie się nie plotkuje. Wszyscy przywykli do ich pożycia bez sensacji. Zawsze i na zawsze razem.
To pewnik - jeżeli nie idą obok siebie, to widząc A., oznacza, że B. wlecze się gdzieś z tylu. Amen w pacierzu!
Od miesięcy imponował mi ten chłopak - odbierał ją ze szkoły, zasuwał hen daleko pod gore, żeby skraść pierwszego buziaka. Bez cienia zazdrosci, serio! Dla mnie byłby zbyt potulnym barankiem. Zbyt cichym, spokojnym, zrównoważonym i ciągle, ciągle, ciągle układnym. Aż do znudzenia! No cóż - student politechniki, matematyka stosowana, to może brzmi dumnie, ale nie pociąga mnie w najmniejszym stopniu.
Nie trudno zgadnąć, że ona jest jego totalnym przeciwieństwem. Nie grzeszy bowiem powściągliwością. Często byłam świadkiem, zresztą, kto nie był?, kiedy zbulwersowana błahostka darła mordę ze wszystkich sil (tak wtedy myślałam, byłam w błędzie). Mistrzyni ekscytacji, królowa afery i awantury.
To musi być męczące na dłuższa metę, rzecz jasna, ale nigdy nie byłyśmy ze sobą na tyle blisko i długo, żebym mogła narzekać.

Inne związki wzbudzają publiczne zainteresowanie. Ot - ja+J. Byliśmy in the public eye i zdaje się, że poniekąd wciąż jesteśmy, nawet oddzielnie.
O nich się zapomina, wiadomo, że są razem, ale to już tak stale i na zawsze i bez zmian, że nie ma czego przedyskutować przy piwie. Najwyżej:
- a co u A.iB.? Wciąż razem?
I temat się wyczerpał.

Przepadam za nimi. Okazuje się, że wynajmują mieszkanie na Chłodnej, on przenosi się na warszawska politechnikę, ona podejmuje studia na tutejszym uniwersytecie. "Rzucamy wszystko inne i wynosimy się razem do warszawy". Radykalnie, czyli najlepiej.
Może przypomina to komuś stare małżeństwo, ale chyba tylko złośliwym i zawistnym bestiom.
Dla mnie to turboslodkie i gdybym tylko mogła, wcisnęłabym 'like it', jak na facebooku.

telefon

Chełpiłam się kiedyś tym: „o jak to ja nie znoszę rozmów przez telefon, och jak ja nie potrafię długo przez telefon mówić i kompletnie nie rozumiem JAK MOŻNA”. Wydawało mi się to takie nietypowe, było się czym pochwalić.
Nadszedł wielki czas przeprosić się z rozmowa telefoniczna.
Niegdyś kultywatorka smsów, przyznaje, że 420 znaków (na AŻ TYLE i tylko tyle pozwala mi blackberry) nie jest w stanie trafić w sedno. Czasem.
Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Mroźno, ciemno, w pojedynkę w centrum. Do godziny 19.byłam (starałam się, co nie miara) być wzorowa starsza siostra - chorującemu pacholęciu podałam lekarstwa, zajęłam czas, upiekłam ciasto ze śliwkami (pyszota), przygotowałam zdrową i pożywną sałatę z kurczakiem i zmywałam, zmywałam, zmywałam. Mieszkanie bez zmywarki przypomina bowiem mój pierścionek (który staje się obiektem zainteresowania nowopoznanych ludzi, kiedy zapada krępująca cisza) - brakuje jednego z czterech oczek, ale wciąż nadaje się do noszenia. I zajmuje honorowe miejsce na serdecznym palcu.
Wracając! Zmieniłam role, wiec strój i humor, byłam tu i tam, trochę posępnie, trochę joy division, nie było to spełnienie moich marzeń i wylądowałam w cafe kult.
No tak, no tak - pewnie, że miałam ochotę na białe wino z kostkami lodu, ale brr! Sama myśl zamraża wszystko moje członki! No wiec herbata i... i telefon do M.
Pol godziny narzekania, że srogim dodatkiem niewybrednych przekleństw (co za ulga! Nie robiłam tego przecież cały dzień, a polskie wulgaryzmy to najprecyzyjniejsze ekspresywizmy, akuratne jak szwajcarski zegareczek), marudzenie, obgadywanie, wszystko to, co najgorsze, wszystko to, co wkurwia mnie niebagatelnie. Wyrzygałam to solidnie.
Od razu poczułam się lepiej, od razu zrobiło mi się cieplej i lżej na żołądku.
Słowem - tamto poszło się jebać.
I jaki z tego morał? Gdyby nie ten telefon, uschłabym na pewno jak, kurwa werter albo giaur.

7 września 2010

do Mai

To chyba choroba przerwała nasz stały kontakt, co?
Stoję teraz na balkonie, pale skręta z tytoniu i pisze zaległego maila.
Znowu zasnęłam dzisiaj w kinie! Cieszyłam się na to wyjście, bo poniedziałki w lunie są najtańsze (7zl), kino odwiedzane tłumnie, a o 17.grali "Zabriskie point".
Nie pozbędę się nigdy poczucia obciachu, ale przysnęłam po 10min, obudzilam się na najnudniejsze w historii kina (no, może nie do końca, ale brzmi dramatycznie) ostatnie 40minut filmu. Nie znałam fabuły, bohaterów, nie wiedziałam nic, a film Antonioniego należy do tych, które trzeba śledzić klatka po klatce. Masz ci los!
W drodze do luny zmarznięta wstąpiłam do sieciowej kawiarni, zamówiłam odtłuszczone cappuccino (co by nie zasnąć) i ruszyłam dalej.
Kawa, nie, raczej lekko podgrzane mleko z niewielkim dodatkiem rozpuszczalnego kawowego proszku wylądowała w pobliskim koszu. Co za niewybredne oszustwo?
Papieros, toaleta, wygodny fotel, ciepełko, zgasły światła, rozpoczął się seans. Otuliłam się szalikiem i popełniłam tą najgorsza ze zbrodni!
Jestem pewna, że to wina tego chłopaka! Nad ranem o 5.Dostalam wiadomość, która gwałtem wyrwała mnie z objęć morfeusza, a potem do 8.to było takie sobie drzemanie.
Co po za tym? W mieszkaniu jest przeraźliwie zimno, nawet zimniej niż na powietrzu. To z kolei wina nieszczelnych okien. Spie pod tysiącem warstw, wszystko na nic! Budzę się zziębnięta i to uczucie towarzyszy mi przez cały dzien. Wypijam litry gorących herbat, trące mnóstwo czasu na kompletowaniu ciepłego stroju i mimo starań czuje się jak sopel, jak żywy bałwanek, jak śnieżna kula. O matko, co to bedzie jak spadnie snieg! Co to będzie, co to będzie!
Śnieg, śnieg, zima, mróz. Jest wrzesień, powietrze w warszawie arktyczne, a mi z roku na rok jest coraz zimniej.
Niestety przyszła znowu ta pora roku, kiedy powtarzam jak podle zmarzałam, jak mi zimno, jak przeraźliwie jest zimno. Grr!
Latem to wszystko było takie proste - biały top był pewnikiem, jasny denim, zamszowe kozaki z szeroka cholewa i voila, jestem gotowa!
Teraz warunki atmosferyczne wywierają na mnie presję: cieplejsze ubranie i mniejszy efekt (przecież nie mogę jeszcze wyskoczyć w futrze, chociaż marze o tym za każdym razem zamarzając na przystanku!) czy efekt kosztem odmrożeń pierwszego stopnia...
Jako że zwykle wybieram opcje numer dwa, przeklinam się w duchu, uderzam glową w mur i no niestety marznę ekstremalnie.
To nie jest najrozsadniejsze z mojej strony!
Co po za tym?
Planuję zamieszkać tu pewnego dnia. Wiesz najlepiej, że pociągają mnie wielkie miasta, ze zgiełkiem, smogiem, nieustannym hałasem, nieustającym tempem.
To jebany stereotyp, tak J E B A N Y, że warszawa jest do kitu, warszawiacy beznadziejni i wszystko powinno zniknac i najlepiej zburzyć pałac kultury, usunąć palmę z ronda De Gaulle'a i pozamykać bary mleczne. Mi się tu podoba szczególnie!
Zachód, zachód - jest taki wymuskany i wypielęgnowany, lśniący, pachnący, czysty i gładki. Wielkie miasta w zachodniej części Europy wyglądają tak, jak uczniowie pierwszego września - wypoczęci, uczesani, spięci, schludni: białe koszule, czarne spodniczki, cieliste rajstopki, garniturki, bajerki.
Warszawa to jak szkoła bez apelu, bez zadęcia. Bliższa wydaje się mi jej naturalna brzydota z urokliwymi miejscówkami.
Nowy Świat to klasowa piękność i plac zbawiciela - pociągający przeciętniak, który ma w rękawie asa.
Masz rację: obdrapane neony i szyldy. Podczas gdy zachodnie metropolie nie mogą sobie pozwolić na najmniejszą wadę na swej fasadzie, Warszawę odróżnia od nich niedbałość, którą lubię.
Czytam teraz „Niebłahe Igraszki” - skandynawską powieść miłosną z początku XX wieku. Przywiozłam ją kiedyś M. z Czułego Barbarzyńcy, nie wiedzialam, że to książka tak stara, ale podoba mi się.
Niestety! Ona działa tak samo jak duszna i parna „Kobieta z Wydm” w dusznym i parnym Paryżu. To w końcu Skandynawia!
No to paaa, bisoux

2 września 2010

tuż po

Obudziłam się nad ranem. Przez żaluzje wślizguje się do pokoju slonce - no pieknie, a więc koniec deszczu.
Otuliłam się szczelnie kocem, wciąż we śnie, przez przymknięte powieki szukam w puszce z lekarstwami wapna. Rozcięłam dwie saszetki i środkowy palec. Kurwa! Dopiero krew lejąca się strumieniem mnie ocuciła. Ułamek sekundy i znowu jakaś komplikacja. Nie mogłam uwazać, nie mogłam uważać...?! - Pytania retoryczne to moja specjalność o poranku. Woda utleniona, plaster, jeżynowe wapno do dna i wracam do ciepłego łóżka.
Zasnę czy nie zasnę? Głupia rana piecze! Ciekawe jak długo to będzie się goić. Do wesela…
W końcu usypiam, gdy moje myśli wędrują w kierunku miękkich, ciepłych krain.
Budzę się po raz drugi. To samo wślizgujące się słonce, ten sam koc.
No tak. Wydaje się, że wyzdrowiałam.
Uciskam twarz opuszkami palcow - opuchlizna chyba zniknęła. Dotykam przetłuszczonych włosów, przymykam znów powieki. Twarz bez grama makijażu od kilku dni. Umysł bez grama kofeiny. 10 godzin snu. I kilka niezłych obejrzanych filmów.
Czas wstawać.
Koniec z melodramatycznymi pytaniami, przemyśleniami rodem z Jane Austen, jebanymi wątpliwościami. Głupia rana piecze!
Jest mi zimno, kurwa, ale wstaje.
***
Telefon od M. na czczo, czarna kawa chwilę później, wrzątek w wannie. W lustrze wypoczęta twarz (po ostatnich perturbacjach, skłonna jestem uwierzyć, że cokolwiek odbijające się w lustrze należy do mnie. Reakcja uczuleniowa zrobiła ze mnie na kilka dni muminka), błyszczące oczy, miękka cera – błogosławiony sen!
Po tych leniwych dniach wypełnionych snem i kuracją witaminową, powrót do świata żywych wymaga więcej czasu i cierpliwości. Depilator i odżywka, regulowanie brwi, ręka lekko drży przy kreśleniu linii na górnej powiece, a plaster przeszkadza w myciu włosów. Zostawiam na paznokciach kilkudniowy lakier.
O niebo lepiej!

31 sierpnia 2010

live fast die young

Wałkonię się przez cały boży dzień. Ruszam się jak mucha w smole, ociągam, przeciągam, zabijam czas, rozpylam aerozol, neutralizuję nudę. Wydajność i sprawność systemu osiągają ekstremalnie niskie wartości.
Atrakcja dnia była wizyta u lekarza i w aptece. Demencyjne staruszki delektowały się historiami o swych schorzeniach, zabiegach, tego typu szpitalno-zdowotnych sprawach.
Poprawiały swoje rzadkie, siwe włoski, żałosne czuprynki, wygładzały fałdy spódnic sięgające do polowy łydki. Ich kostki były gigantyczne, ledwo mieściły się w płaskich mokasynach (to przez opuchliznę). Zmęczone twarze bez wyrazu, matowa, zwiotczała skóra, podle pomarszczona, podle pobrużdżona. Opadające powieki jak u spaniela. Obwisły podbródek. Obwisłe piersi, obwisły brzuch. Kompletny brak talii i pupy. Pożółkle paznokcie niedokładnie pokryte perłową emalia.
Ciekawe, kiedy nastąpił moment, w którym te kobiety (dziwne mówić o nich w ten sposób, to są tylko staruszki) przestały o siebie dbać, troszczyć, pielęgnować fizys. Przecież kiedyś pudrowały twarze, różowały policzki, tuszowały rzęsy. Układały włosy, malowały usta. Kiedy nadchodzi dzień, w którym stwierdzają, że nie warto, wkładają staruszkowy uniform, podkolanówki i laczki? Istnieje wyraźna granica między kobietą, a staruszką? Jeżeli tak, co ją wyznacza. A jeżeli nie, to jak wygląda proces?
Teraz to one wyglądają tak, jakby desperacko uciekały od nieuniknionego. Ostatkiem sil i możliwości finansowych realizują recepty, pędzą od lekarza do lekarza, tłuką się autobusami, w poczekalni wymieniają kilka zdań. Kupują włoszczyznę i ziemniaki, stoją w kolejkach, poruszają się wolno i proszą ekspedientów o pomoc przy drobniaczkach. Gotują potem obiad, a raz w tygodniu przysługuje im rodzinne spotkanie. Samotność w czterech ścianach stale zagłusza biały szum.
Przeraża mnie starość, przeraża kompletnie! Ból na śniadanie, obiad i kolacje, nawet przez sen i wieczne koszmary. Ten osobliwy zapach starych ludzi, to zapach starej skóry? Zniszczone ciało na skutek długoletniej i nieustannej eksploatacji. Zapominanie, niedosłyszenie, hemoroidy - niekompletny zestaw starczych obrzydlistw.
Nikt nie chcę być stary, co za truizm, ale ja nie chcę szczególnie. Na starość zostaje ci tylko mądrość i doświadczenie. Co ci po tym w przeddzień NIEUNIKNIONEGO?

30 sierpnia 2010

złośliwa infekcja

Dopadła mnie złośliwa infekcja. Marznę, zamarzam, zmarznięte mam kości i mięsnie i płyny ustrojowe. Cale ciało mam obolałe, niepokojone przez dreszcze. Zawroty głowy, migrena, mętlik w głowie. Fatamorgana i oniryzm.
Zanim wykonam jakikolwiek ruch, obliczam jego wartość. Cały wieczór skulona w rogu sofy starając się utrzymać ciepłotę ciała. Słyszę ich, ale nie słucham. To niegrzeczne tak się przysłuchiwać nie zabierając głosu w dyskusji. Uparcie przekrzykują biały szum, dziwacznie gestykulują. Co chwile trące watek, co chwile mój system się hibernuje. A oni niezmiennie mielą językami. O tym i o owym, o niczym w istocie szczególnym, ale rozmowa się nakręca spontanicznie, tematy zmieniają jak w kalejdoskopie, nawet nie będziemy pamiętać, o czym mówiliśmy.
Wołałabym zniknąć, najlepiej rozpłynąć się w powietrzu.
Rytm dnia wyznaczają trzy garści kolorowych tabletek popite szklanka wody. Mówisz, ze wszystko jest w głowie? Zatem niewystarczająco mocno wierze w skuteczność tych pigułek.
Już wczoraj czułam zbliżająca się chorobę, ale co tam, wciąż mogłam palić, wyjść na zewnątrz, skonfrontować się z nieznajomym tłumem w metrze.
Dzisiaj chodzę jak paralityk, skulona do wewnątrz, jak małe, płochliwe zwierzątko.
"Obniżona odporność, chujowa pogoda, a do tego jesteś taka chudziutka".
Wszelki głód został uśpiony - kofeinowy, nikotynowy, no i ten zwykły. Milczy, ale i tak zaparzyłam kilka kaw z przyzwyczajenia, rozmawiając przez telefon musiałam zając czymś ręce, no i przecież musze jeść w takim stanie.
3 koce, 3 garści lekarstw, 9 godzin snu, 0 apetytu, słodkie słowa przez telefon do poduszki. Potrzebuje kogoś, kto zaparzy mi herbatę z miodem i cytryna, zmusi do połknięcia czosnku, przyniesie termofor, poprawi koc. Taka jestem samodzielna, niezależna i nowoczesna, ale chorując potrzebuje czułości, bliskości i opieki. Wyzdrowiałabym szybciej, gdyby miał mnie, kto rozpieszczać!

28 sierpnia 2010

cz. II

Spotkałam się z nią kolejny raz. Najpierw - uderzenie duszącej woni perfum wymieszanej z zapachem papierosowego dymu. Cmoki w dwa policzki. A potem niekończący się potok słów:
- Ostatnio skończyłyśmy na jakiejś głupocie, nie pamiętam, co to było, zresztą nieważne. Czytałam kiedyś "Kobiety" Bukowskiego. Stary jebaka marzył o dymaniu osiemnastek w wieku lat 80. Chciał umrzeć w 2000, kopnął w kalendarz w '94. Wzorowy nihilista, alkoholik, dziwkarz i hazardzista. To przystoi tylko mężczyźnie. Powinnaś kiedyś przeczytać. Książka wstrząsająca w swojej naturalności, bez lirycznych opisów stosunku płciowego i bez nadmiernej stylizacji. I to słownictwo!
Wracając - tak, to przystoi tylko mężczyźnie. Nikt nigdy nie powie, że stary, dobry Bukowski kiedykolwiek się puszczał, o nie! Co za ogier, archetyp męskości!
Co za kłamstwo!
Śmierdzący, obleśny pijaczyna, żałosny wrak człowieka. Książka jest fantastyczna!
Kobieta powinna się szanować - słyszysz cos takiego na każdym kroku, prawda? A znaczenie jest uniwersalne - szanująca kobieta nie uprawia miłości, kiedy ma na to ochotę i z kim ma na to ochotę. Ona jest uosobieniem skromności i niewinności, wyposażona jest w kompletny zestaw cnot, który wyklucza pojecie przyjemności cielesnej.
Wiesz, że dla mnie seks to cos absolutnie szczególnego. Wiesz, że byłam już z kilkoma mężczyznami. Szczerze mówiąc, nie widzę nic w tym złego. I szczerze nie był to dla mnie ot, seks, jakich wiele.
Staram się zachowywać umiar, no wiesz epikureizm, takie sprawy. I dlatego - to nie wyklucza porządności, mięć wielu mężczyzn, jakiś tam bagaż doświadczeń. Najgorsze dla mnie to jest oddać się mężczyźnie bez osobowości.
Każdy jeden z tych, z którymi byłam miął jakiegoś bzika. Wyróżniał się z tłumu zachowaniem, wyglądem, prowokował.
ONI - to jest pewna grupa mężczyzn, którzy pociągają mnie najbardziej. Zbudować z nimi związek to nie jest bulka z masłem. Twarde z nich orzechy do zgryzienia.
Dlatego nigdy nie kończyło się na jednym spotkaniu.
Pewnego dnia chciałabym związać z jednym z nich, spróbować mieszkać razem, kłócić się, kochać, przeżywać dramaty poranka, zasypiać obok. Chciałabym żebyśmy poznali swoje dziwactwa.
W tym tkwi mój problem - nie potrafię zakochać się w chłopaku, który wielbi mnie ze wszechmiar, obiecuje złote góry, wciąż powtarza jak kocha i kocha w istocie, ale to nie jest to. To jest łatwizna, to jest nuda dla mnie, to nie jest TO . Och wiem, wiem, kiedyś pożałuje tych odważnych slow. Na pewno kiedyś pożałuje straconych okazji, oni wtedy będą mieli nabzdyczone małżonki, niewyczerpane środki na kontach i wakacje na Bali.
Ciekawe, gdzie wtedy ja będę?
"Niczego nie oczekuje, na nic nie czekam, bo to zawsze kończy się rozczarowaniem". Połóż rękę na sercu i spróbuj się z tym nie zgodzić.