8 września 2010

love story

To taka para, o której nie się nie plotkuje. Wszyscy przywykli do ich pożycia bez sensacji. Zawsze i na zawsze razem.
To pewnik - jeżeli nie idą obok siebie, to widząc A., oznacza, że B. wlecze się gdzieś z tylu. Amen w pacierzu!
Od miesięcy imponował mi ten chłopak - odbierał ją ze szkoły, zasuwał hen daleko pod gore, żeby skraść pierwszego buziaka. Bez cienia zazdrosci, serio! Dla mnie byłby zbyt potulnym barankiem. Zbyt cichym, spokojnym, zrównoważonym i ciągle, ciągle, ciągle układnym. Aż do znudzenia! No cóż - student politechniki, matematyka stosowana, to może brzmi dumnie, ale nie pociąga mnie w najmniejszym stopniu.
Nie trudno zgadnąć, że ona jest jego totalnym przeciwieństwem. Nie grzeszy bowiem powściągliwością. Często byłam świadkiem, zresztą, kto nie był?, kiedy zbulwersowana błahostka darła mordę ze wszystkich sil (tak wtedy myślałam, byłam w błędzie). Mistrzyni ekscytacji, królowa afery i awantury.
To musi być męczące na dłuższa metę, rzecz jasna, ale nigdy nie byłyśmy ze sobą na tyle blisko i długo, żebym mogła narzekać.

Inne związki wzbudzają publiczne zainteresowanie. Ot - ja+J. Byliśmy in the public eye i zdaje się, że poniekąd wciąż jesteśmy, nawet oddzielnie.
O nich się zapomina, wiadomo, że są razem, ale to już tak stale i na zawsze i bez zmian, że nie ma czego przedyskutować przy piwie. Najwyżej:
- a co u A.iB.? Wciąż razem?
I temat się wyczerpał.

Przepadam za nimi. Okazuje się, że wynajmują mieszkanie na Chłodnej, on przenosi się na warszawska politechnikę, ona podejmuje studia na tutejszym uniwersytecie. "Rzucamy wszystko inne i wynosimy się razem do warszawy". Radykalnie, czyli najlepiej.
Może przypomina to komuś stare małżeństwo, ale chyba tylko złośliwym i zawistnym bestiom.
Dla mnie to turboslodkie i gdybym tylko mogła, wcisnęłabym 'like it', jak na facebooku.

3 komentarze: