8 września 2010

telefon

Chełpiłam się kiedyś tym: „o jak to ja nie znoszę rozmów przez telefon, och jak ja nie potrafię długo przez telefon mówić i kompletnie nie rozumiem JAK MOŻNA”. Wydawało mi się to takie nietypowe, było się czym pochwalić.
Nadszedł wielki czas przeprosić się z rozmowa telefoniczna.
Niegdyś kultywatorka smsów, przyznaje, że 420 znaków (na AŻ TYLE i tylko tyle pozwala mi blackberry) nie jest w stanie trafić w sedno. Czasem.
Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Mroźno, ciemno, w pojedynkę w centrum. Do godziny 19.byłam (starałam się, co nie miara) być wzorowa starsza siostra - chorującemu pacholęciu podałam lekarstwa, zajęłam czas, upiekłam ciasto ze śliwkami (pyszota), przygotowałam zdrową i pożywną sałatę z kurczakiem i zmywałam, zmywałam, zmywałam. Mieszkanie bez zmywarki przypomina bowiem mój pierścionek (który staje się obiektem zainteresowania nowopoznanych ludzi, kiedy zapada krępująca cisza) - brakuje jednego z czterech oczek, ale wciąż nadaje się do noszenia. I zajmuje honorowe miejsce na serdecznym palcu.
Wracając! Zmieniłam role, wiec strój i humor, byłam tu i tam, trochę posępnie, trochę joy division, nie było to spełnienie moich marzeń i wylądowałam w cafe kult.
No tak, no tak - pewnie, że miałam ochotę na białe wino z kostkami lodu, ale brr! Sama myśl zamraża wszystko moje członki! No wiec herbata i... i telefon do M.
Pol godziny narzekania, że srogim dodatkiem niewybrednych przekleństw (co za ulga! Nie robiłam tego przecież cały dzień, a polskie wulgaryzmy to najprecyzyjniejsze ekspresywizmy, akuratne jak szwajcarski zegareczek), marudzenie, obgadywanie, wszystko to, co najgorsze, wszystko to, co wkurwia mnie niebagatelnie. Wyrzygałam to solidnie.
Od razu poczułam się lepiej, od razu zrobiło mi się cieplej i lżej na żołądku.
Słowem - tamto poszło się jebać.
I jaki z tego morał? Gdyby nie ten telefon, uschłabym na pewno jak, kurwa werter albo giaur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz