7 września 2010

do Mai

To chyba choroba przerwała nasz stały kontakt, co?
Stoję teraz na balkonie, pale skręta z tytoniu i pisze zaległego maila.
Znowu zasnęłam dzisiaj w kinie! Cieszyłam się na to wyjście, bo poniedziałki w lunie są najtańsze (7zl), kino odwiedzane tłumnie, a o 17.grali "Zabriskie point".
Nie pozbędę się nigdy poczucia obciachu, ale przysnęłam po 10min, obudzilam się na najnudniejsze w historii kina (no, może nie do końca, ale brzmi dramatycznie) ostatnie 40minut filmu. Nie znałam fabuły, bohaterów, nie wiedziałam nic, a film Antonioniego należy do tych, które trzeba śledzić klatka po klatce. Masz ci los!
W drodze do luny zmarznięta wstąpiłam do sieciowej kawiarni, zamówiłam odtłuszczone cappuccino (co by nie zasnąć) i ruszyłam dalej.
Kawa, nie, raczej lekko podgrzane mleko z niewielkim dodatkiem rozpuszczalnego kawowego proszku wylądowała w pobliskim koszu. Co za niewybredne oszustwo?
Papieros, toaleta, wygodny fotel, ciepełko, zgasły światła, rozpoczął się seans. Otuliłam się szalikiem i popełniłam tą najgorsza ze zbrodni!
Jestem pewna, że to wina tego chłopaka! Nad ranem o 5.Dostalam wiadomość, która gwałtem wyrwała mnie z objęć morfeusza, a potem do 8.to było takie sobie drzemanie.
Co po za tym? W mieszkaniu jest przeraźliwie zimno, nawet zimniej niż na powietrzu. To z kolei wina nieszczelnych okien. Spie pod tysiącem warstw, wszystko na nic! Budzę się zziębnięta i to uczucie towarzyszy mi przez cały dzien. Wypijam litry gorących herbat, trące mnóstwo czasu na kompletowaniu ciepłego stroju i mimo starań czuje się jak sopel, jak żywy bałwanek, jak śnieżna kula. O matko, co to bedzie jak spadnie snieg! Co to będzie, co to będzie!
Śnieg, śnieg, zima, mróz. Jest wrzesień, powietrze w warszawie arktyczne, a mi z roku na rok jest coraz zimniej.
Niestety przyszła znowu ta pora roku, kiedy powtarzam jak podle zmarzałam, jak mi zimno, jak przeraźliwie jest zimno. Grr!
Latem to wszystko było takie proste - biały top był pewnikiem, jasny denim, zamszowe kozaki z szeroka cholewa i voila, jestem gotowa!
Teraz warunki atmosferyczne wywierają na mnie presję: cieplejsze ubranie i mniejszy efekt (przecież nie mogę jeszcze wyskoczyć w futrze, chociaż marze o tym za każdym razem zamarzając na przystanku!) czy efekt kosztem odmrożeń pierwszego stopnia...
Jako że zwykle wybieram opcje numer dwa, przeklinam się w duchu, uderzam glową w mur i no niestety marznę ekstremalnie.
To nie jest najrozsadniejsze z mojej strony!
Co po za tym?
Planuję zamieszkać tu pewnego dnia. Wiesz najlepiej, że pociągają mnie wielkie miasta, ze zgiełkiem, smogiem, nieustannym hałasem, nieustającym tempem.
To jebany stereotyp, tak J E B A N Y, że warszawa jest do kitu, warszawiacy beznadziejni i wszystko powinno zniknac i najlepiej zburzyć pałac kultury, usunąć palmę z ronda De Gaulle'a i pozamykać bary mleczne. Mi się tu podoba szczególnie!
Zachód, zachód - jest taki wymuskany i wypielęgnowany, lśniący, pachnący, czysty i gładki. Wielkie miasta w zachodniej części Europy wyglądają tak, jak uczniowie pierwszego września - wypoczęci, uczesani, spięci, schludni: białe koszule, czarne spodniczki, cieliste rajstopki, garniturki, bajerki.
Warszawa to jak szkoła bez apelu, bez zadęcia. Bliższa wydaje się mi jej naturalna brzydota z urokliwymi miejscówkami.
Nowy Świat to klasowa piękność i plac zbawiciela - pociągający przeciętniak, który ma w rękawie asa.
Masz rację: obdrapane neony i szyldy. Podczas gdy zachodnie metropolie nie mogą sobie pozwolić na najmniejszą wadę na swej fasadzie, Warszawę odróżnia od nich niedbałość, którą lubię.
Czytam teraz „Niebłahe Igraszki” - skandynawską powieść miłosną z początku XX wieku. Przywiozłam ją kiedyś M. z Czułego Barbarzyńcy, nie wiedzialam, że to książka tak stara, ale podoba mi się.
Niestety! Ona działa tak samo jak duszna i parna „Kobieta z Wydm” w dusznym i parnym Paryżu. To w końcu Skandynawia!
No to paaa, bisoux

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz