15 września 2010

nowa 3

Zaskakiwała siebie samą drastycznymi zmianami, kierowaniem się chwilą i emocją, intuicją. A z tą jej intuicją to śmieszna sprawa – nigdy jej nie ufała. Wierzyła natomiast w przeczucia najbliższych jej osób, zamęczała pytaniami jak i co myślą i czy to dobrze i czy to w ogóle da radę.
W obcym mieście rzucona na głęboką wodę zamiast trzymać się brzegu i sunąc bezpiecznie po powierzchni, dała radykalnego nura. Nurkowała głęboko sprawdzając na ile może sobie pozwolić, ile wytrzyma. I im głębiej schodziła, zaczynała wątpić, że znajdzie w końcu dno. Tam go nie było dla niej, nie chciała go znaleźć, więc nurkowała głębiej i głębiej.
Potrzebowała wciąż zmian, potrzebowała ekstremalnych bodźców, coś musiała się wciąż dziać, wciąż i wciąż. Schudła – karmiła się, więc doznaniami fizycznymi i psychicznymi. Testowaniem ciała i umysłu.
Okazała się hipokrytką i poznała lepiej, co w niej drzemie. Zaczęła robić to, czego wcześniej grzeczniej się wyrzekała, to, na co nie pozwalała skromność i zasady.
Mówiła, że lepiej poznała samą siebie, że teraz zaczyna lubic samą siebie i swoje ciało. Miała miliony usprawiedliwień, miliony kontrargumentów na żelazne reguły obowiązujące ogół.
Kolejne wielkie miasto, kolejna stolica. I znowu pierdolona samotność, która jest tematem tabu, bo nie wypada być samotnym, nie wypada mieć poniżej 200 znajomych na facebooku. Rozdzwoniony telefon, rozepchane wiadomościami skrzynki na portalach społecznościowych, wieczny brak czasu i zero snu – oto, co jest w cenie.
Tak oto sama w wielkim mieście znowu musiała wziąć sprawy w swoje ręce, przełamać lody, podjąć jakieś działanie, bo ta inercja, ta jebana inercja doprowadza mnie do szaleństwa. Godziny południowe można spędzać w pojedynkę, czemu nie- kawa, kino, książka, coś tam. Ale wieczór? Wieczory są najgorsze, najgorsze, bo samotne wieją nudą.
Znalazła w końcu kogoś na wieczór. Raczej on znalazł ją, co przyprawia historię o szczyptę romantyzmu. No to rzucono jej sznur, a ona pociągnęła go, wspięła się na górę i oto wylądowała w nowym mieszkaniu na kilka ostatnich nocy.
Z horrendalnie ciężką walizką, z kilkoma dodatkowymi torbami ubrań otworzyła drzwi nowego lokum. Zastał ją tylko rudy kocur, chłopak napisał, że będzie, kiedy będzie (co nieznacznie ją wkurwiło), ale śmiało, rządź się jak wola.
Rozejrzała się dookoła i wiedziała od razu – tutaj będzie mi dobrze, z kotem i chłopakiem. Nakarmiła rudzielca, podrapała go za uchem. Na sofie zapaliła papierosa. Kolejne łóżko, w którym obudzę się obok kolejnego chłopaka, kolejna łazienka, na początku niewygodna, bo niemoja, kolejne miejsce, w którym muszę otworzyć walizkę, w którym będą ze mną moje ubrania.
Bo ubrania, buty, biżuteria i kosmetyki to wszystko, co miała ze sobą w te wakacje. I pieniądze od rodziców. Miała też wciąż kilka głupich zasad, których kurczowo się trzymała jak osiem godzin snu, 100 minut na poranną serię rytuałów i to: nie zostanę u ciebie dzisiaj na noc, chociaż bardzo cię polubiłam.
To ostatnie trochę dziwne, co? Taak. Ale żadna to wyrafinowana, kobieca gierka spod znaku: nie myśl, że mnie zdobyłeś, dlatego znikam, a twój w tym interes mnie znaleźć po tej upojnej nocy.
Nie, to nie to. Demakijaż i nie zasypiam w soczewkach, to kolejne niełamane zasady.
Kot zasnął na jej futrze, wyszło na jaw, że zapomniała spakować stu ważnych przedmiotów, wszystkie zapisała na kartce, bez pośpiechu zainstalowała się w nowym miejscu, pozmywała naczynia.
A chłopak nie wracał, chociaż dochodziła pierwsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz