30 września 2010

wracanie to ciężka robota

To było do przewidzenia – w naturalny, a bardzo zaskakujący sposób beztroska pomaturalna laba dobiegła końca. Uderzyła mnie ta wstrętna melancholia w pociągu powrotnym do domu. W końcu, ostatecznie, po dwóch miesiącach wracam do domu. Siedzę tyłem do kierunku jazdy, co tylko potęguje wrażenie, że ciągną mnie tam na siłę, nie robię tego do końca dobrowolnie. Mam na myśli – nie chce tego kompleksowo, psyche i soma się ze sobą nie zgadzają.
Jestem obłędnie wypoczęta, błogo zrelaksowana: gładka promienna cera, błyszczące oczy, te wszystkie rzeczy, które masz po urlopie. Druga strona medalu jest taka – potrzebuję tygodnia w domu! I też kroplówki, obiadu u babci, fryzjera, świeżej platyny na włosach, wanny. Natychmiast docenię luksus - pralka w domu (bez konieczności wizyt w pralni publicznej)!
Odkąd wyjechałam z domu w piątek, 13. Sprawy zaszły daleko i czuję, no uczucie jest nieodparte, że rentree to będzie sztos. Fluktuacjom uległam bowiem wszechstronnie, ale co tam będę się chwalić.
Nie będzie łatwo pchnąć w ruch nową machinę, ustalić nową rutynę. Zwłaszcza na starych śmieciach. Skończyłyśmy chyba beztroskie dzieciństwo i oto zaczyna się młodość, mam rację?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz