22 sierpnia 2010

komary na placu zbawiciela w warszawie

Pieprzone komary. Swoje chude łapki instalują na mojej skórze i siedzą. Siedzą i robią mi krzywdę.
Male skurwysyny!
Czy to jest symbol upalnego sierpnia w Polsce?
Jad dotąd kojarzyłam je tylko z jeziorem, lasem, polaną- wiejskie klimaty, z dala od miasta, spalin, papierosowego dymu.
Krążą wokół mnie te miniaturowe satelity, czyhają na odkryte nogi, ramiona, szyję. I gryzą, gryzą, gryzą.
Male skurwysyny!
A to przecież na Plac Zbawiciela - mekka zblazowanych warszawiaków, podstarzałych megalomanów, nadętych typiarek z wygolonymi głowami. Biały laptop, iPhone i dużo szumu, zamieszania wokół własnej osoby. Niepokojący stukot tramwajów wydaje mi się uroczy. Jedyny w swoim rodzaju! Jest w konflikcie z ta nienaturalna maniera towarzystwa. Ich protekcjonalny ton, wyćwiczony tembr głosu, teatralne gesty przerywa, co chwile jęk tramwajów. Trach! Co za zderzenie z rzeczywistością!
A ja przychodzę tu tak często, jak tylko mogę sobie na to pozwolić. Przyciąga mnie creme de la creme warszawiaków eklektycznych i zmanierowanych. Którzy choć mieszkają tu, to ich miejsce jest gdzie indziej - ci noszą się po londyńsku, tamci zachwycają się Barcelona, inni mówią na sposób amerykański nadużywając struktur gramatycznych charakterystycznych dla Anglosasów. Rozmowa kręci się wokół Amsterdamu lub Berlina albo Romy. Mówimy o wszystkim innym oprócz Warszawy!
Tylko te przeklęte komary, ten glos tramwajów, no i przy ladzie, zblazowani kelnerzy dyktują nam ceny w złotówkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz